sobota, 20 lipca 2013

Imegine o rodzeństwie Gilbert. /by: Paulina

Wpatruję się w obrazy wyświetlane w telewizorze, ale zupełnie nie wiem, co przedstawiają. Myślami jestem całkiem gdzie indziej – w najciemniejszych częściach mojej głowy. Mimo iż wypadek rodziców był trzy miesiące temu, ja dalej mam wrażenie, że to było wczoraj. To wszystko przeze mnie – mam tego świadomość, a dodatkowo wypomina mi to mój brat. Kiedyś byliśmy ze sobą bardzo blisko, ale po wypadku bardzo się od siebie oddaliliśmy. Wzdycham i zrezygnowana wyłączam telewizor. Wstaję i kieruję się do kuchni, gdzie ciocia Jenna, próbuję uporać się z kolacją. Wiem, że jest jej ciężko. Z dnia na dzień, została opiekunką dwóch, osieroconych nastolatków.
- Pomóc ci? – szepcę, kiedy odcedza makaron.
- Nie. Ze spaghetti chyba dam sobie radę. – posyła mi pokrzepiający uśmiech – Możesz zadzwonić do Jeremiego? Jak zwykle spóźnia się na kolację.
- Pewnie. – głos mam zachrypnięty.
Wycofuję się i podchodzę do telefonu, stojącego na komodzie obok kominka. Wykręcam numer, który znam na pamięć i czekam, aż Jeremy odbierze. Po trzech sygnałach, w końcu w słuchawce rozbrzmiewa jego głos.
- Halo? – słyszę, że jest rozbawiony i przeciąga końcówkę tego jednego słowa. A to oznacza tylko jedno – jest pijany.
- Miałeś być o siódmej na kolacji. Jest wpół do ósmej. – mówię oschle, a Jeremy tylko prycha, chyba z irytacją.
- Nie mam zamiaru podporządkowywać się ani Jennie, ani tobie. Pogódź się z tym i daj mi spokój. – rzuca i się rozłącza, nie dając mi możliwości odpowiedzenia.
Wściekła odkładam słuchawkę i wracam do kuchni. Razem z Jenną zjadam kolację, po czym pomagam jej posprzątać. Cały wieczór milczymy, co jest dość frustrujące. Kiedy oznajmia mi, że idzie się już położyć, ja żegnam ją krótkim „dobranoc”, a sama siadam w fotelu i czekam na brata. Mija godzina, kolejna i kolejna. Jest już prawie pierwsza, a jego jeszcze nie ma. W końcu słyszę odgłos klucza w zamku i zrywam się na równe nogi, wyrwana z drzemki. Widzę, że się „zatacza”, więc podchodzę do niego, aby pomóc mu utrzymać równowagę. Kiedy udaje mi się usadzić go na kanapie, dyskretnie wciągam jego zapach i ku mojemu zaskoczeniu nie śmierdzi alkoholem.
- Znowu ćpałeś. – stwierdzam, nie spuszczając z niego oka.
- Nawet jeśli, to co mi zrobisz? – prychnął – Mam się bać kogoś, kto zabił mi rodziców? – spogląda na mnie, a moje oczy momentalnie zachodzą łzami.
- Nie musisz mi cały czas tego wypominać. Ja nigdy tego nie zapomnę. – szepczę.
- A ja nie mam zamiaru pozwolić ci o tym zapomnieć. – zakłada obie ręce za głowę, dzięki czemu rękawy bluzy lekko się podnosząc, odsłaniając bandaże. Na obu nadgarstkach, zakrwawione bandaże.
- Jeremy?! Co to jest?! – pytam podniesionym głosem, biorąc w dłoń jego rękę. Nie odpowiada, więc podnoszę wyżej rękaw, odsłaniając zabliźnione już rany – poziome kreski, których jest całe mnóstwo. Teraz wybuchłam już płaczem. Mój brat się samo okalecza i to przeze mnie. Patrzę ostatni raz w jego brązowe oczy, po czym prawie biegiem, zmierzam ku swojej sypialni.




Rok szkolny trwa już tydzień, ale Jeremy nie pojawił się w szkole ani razu. Właściwie nie widziałam go od wczorajszego ranka. Idę teraz korytarzem, wezwana do sekretariatu. Mam nadzieję, że mój brat nic nie przeskrobał. Pukam delikatnie w drzwi i wchodzę do dość dużego, jasnego pomieszczenia. Pani Lincoln wita mnie bladym uśmiechem i pokazuję ręką, że mam wejść do gabinetu dyrektora. Bez słowa wykonuje niewypowiedziane polecenie. Pan Morgan każe mi usiąść na krześle, stojącym przed jego biurkiem.
- Eleno… - zaczyna, a mnie zżera ciekawość, co ma mi do powiedzenia – Twoja ciocia dzwoniła i prosiła, abym cię zwolnił do domu. Chodzi o twojego brata. – posmutniał.
- Pan wie, o co chodzi? – pytam martwiąc się jego reakcją.
- Lepiej, jeśli ciocia i o wszystkim powie. – oznajmia i pokazuje ręką drzwi – Jedź już do domu, Eleno.
Bez słowa wstaję i kieruję się ku wyjściu. Mam ogromne przeczucie, że coś stało się Jeremiemu. Z ogromną prędkością jadę samochodem w kierunku swojego rodzinnego domu. Z piskiem opon zatrzymuję się na podjeździe i wbiegam do domu. W salonie widzę Jennę siedzącą na kanapie, całą w łzach i szeryf Forbes.
- Coś się stało? – podchodzę bliżej, a one w końcu mnie zauważają.
- Będzie lepiej, jeśli was zostawię. Do widzenia. – mówi mama Caroline i wychodzi z domu.
- Jenna, coś z Jeremim? – spodziewam się najgorszego, widząc jak wygląda.
- Elena… - ledwie udaje jej się to powiedzieć – Jeremy… on nie żyje.
Zamieram. Co?! Jak to możliwe?! Mój mały braciszek?! Z moich oczu zaczynają cieknąć słone łzy, jestem w szoku. To przeze mnie. Na pewno. Gdyby rodzice nie zginęli w tym wypadku, nic by mu się nie stało.
- Jak? – jąkam się, starając powstrzymać szloch.
- Znaleźli go martwego w jakiejś melinie. Miał podcięte żyły, ale prawdopodobnie to przez przedawkowanie. – jej słowa odbijają się o moją czaszkę, sprawiając ogromny ból.
Nie mogąc już dłużej powstrzymywać krzyku, osuwam się na podłogę, chwytając się za głowę. To boli, tak strasznie boli… Nikt prócz Jenny mi nie został. Straciłam właśnie brata. Z moich oczy płyną łzy, a ja nie mogę ich powstrzymać. Jęczę, nie mogąc wypowiedzieć ani jednego słowa. Ciotka zsuwa się z sofy, klęka obok i przytula mnie, ale mi wcale nie jest lepiej.




Podchodzę do kamienia nagrobnego i kładę przy nim czerwoną róże, a z moich oczu ciekną pojedyncze łzy. Na pogrzeb nie przyszło wiele ludzi, bo przecież, kto przejmowałby się osieroconym ćpunem, przez którego siostrę zginęli rodzice. Nie mogąc patrzeć już na to miejsce, szybo odwracam się i idę ku bramie, prowadzącej na ulicę.





Od śmierci Jeremiego minęło pięć lat, a ja nadal czuję się winna. Stoję teraz przed swoim starym domem, opustoszałym, odkąd wyjechałam na studia do Nowego Jorku. Jenna również się wyprowadziła, kiedy poznała swojego teraźniejszego męża. Przekręcam klucz w zamku i wchodzę do środka. Pierwszą rzeczą, która rzuca mi się w oczy, to zdjęcia moje i Jeremiego, leżące na podłodze. Szybka jest zbita, ale nie zważając na to, biorę ramkę do ręki. Nie wzięłam go ze sobą – po prostu nie mogłam. Znów zaczęły atakować mnie wspomnienia. Zaczynam płakać, ale sama nie wiem dlaczego. Odkładam zdjęcie i kieruję się ku schodom. Powoli wdrapuję się na piętro i wchodzę do swojej dawnej sypialni. Potem jednak decyduję się, aby wejść do pokoju brata. Nie byłam tu od jego śmierci. Przeglądam jego rysunki i dopiero teraz dostrzegam, jaki miał talent. Załamana rzucam się na jego łóżko i przytulam poduszkę z napisem „NAJLEPSZY BRAT NA ŚWIECIE”, którą dałam mu na piętnaste urodziny. Znów zaczynają płynąć mi łzy, bo dochodzi do mnie, że gdyby nie ja, on nadal by żył.

_________________________________________________________

Proszę was o KOMENTOWANIE. Nie chciałam pisać znów o miłości, więc mamy tu moją wersję historii z Eleną i Jeremim w roli głównej. Do napisania. ;)

wtorek, 16 lipca 2013

Imagin z Zaynem /by. Monia

Deszczowy, ponury dzień. Przeważnie nie przejmuje się tym i jestem szczęśliwą osobą. Ale nie dzisiaj. Nie po tym czego się niedawno dowiedziałam. Byłam właśnie w drodze do szkoły. W uszach miałam słuchawki, w których leciała spokojna i może trochę dołująca melodia. Moje włosy były całkiem przemoczone od deszczu, a łzy lecące po policzku całkiem się z nim zlały. Do szkoły dotarłam przemoczona do suchej nitki ale jakoś nie bardzo się tym przejmowałam. Chciałam po prostu przetrwać ten dzień w szkole i jak najszybciej wrócić do domu. Być przy niej i ją wspierać. Po pierwszej lekcji udałam się w stronę swojej szafki. Tam spotkałam mojego największego wroga. Zawsze się z nią kłóciłam i zawsze to ja wygrywałam z nią i jej paczką. A teraz? Teraz nie mam na to siły ani ochoty, ale ona niestety ma.
- No proszę proszę. Kogo my tutaj mamy?
- Amber proszę cię, przestań. Dzisiaj nie mam siły na żadne kłótnie. Odpuść - powiedziałam z błagalnym wzrokiem.
- Właśnie, że nie przestanę. Dzisiaj mam szansę się odegrać za wszystko - odpowiedziała zbliżając się do mnie.
- Wal śmiało. Nie będę się odzywać
- Jesteś zwykłą dziwką. Zrujnowałaś całe moje życie. Nienawidzę cię ty podła suko. Tak szczerze z całego serca życzę ci żeby albo tobie albo komuś ci bliskiemu stała się krzywda.
-No sobie wyżyczyłaś!!
- Ooo.. popatrz jak szybko zadziałało. Twoja mamusia wpadła pod samochód? - zapytała z głupim uśmieszkiem, a we mnie się zagotowało. Myślałam, że uduszę ją na miejscu za to co powiedziała. W okół nas już dawno zrobiło się zbiorowisko, ale teraz miałam to gdzieś.
- Nie nie wpadła pod samochód! Ona ma białaczkę, nie wiadomo czy do końca tygodnia przeżyje!! - wykrzyczałam, a po policzkach znowu popłynęły łzy -  Jesteś podłą suką Amber! Nikomu tego nie życzę! Ale ty chyba powinnaś poczuć jak to jest powoli tracić cholernie bliską ci osobę! Chociaż nie jestem przekonana czy ktoś aż tak bliski ci istnieje, bo ty tylko patrzysz na siebie raniąc przy tym innych! - wykrzyczałam zalana łzami i szybko stamtąd uciekłam. Biegłam przed siebie, nie wiedząc nawet dokąd. Wybiegając ze szkoły moje nogi skierowały się do lasu obok niej. Gdzieś w oddali słyszałam jak ktoś woła moje imię, ale dalej biegłam, choć po chwili się zatrzymałam, bo nie miałam już sił na nic. Kompletnie na nic. Po chwili poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Nie wiedziałam czy się odwrócić, czy też nie, ale jednak to zrobiłam. Przed sobą ujrzałam Zayna. Słynnego szkolnego bad boya. Nie miałam pojęcia co on tu robi, po co w ogóle za mną przybiegł.
- Słuchaj, wiem co czujesz - powiedział ze współczuciem w oczach.
- Nie nie wiesz! Moja mama, moja najlepsza przyjaciółka ma białaczkę! Jeszcze w tym tygodniu może umrzeć, rozumiesz?! Jestem pewna, że jeszcze nikogo w życiu nie straciłeś! Masz pełną, szczęśliwą rodzinę, a ja niedługo nie będę jej miała! Nienawidzę Boga za to co zrobił! Ona nikomu nic nie zrobiła, każdy mógł brać z niej przykład! I ona tak nagle ma odejść?! Bo jeżeli ona odejdzie, to ja te...- nie dokończyłam, bo
Zayn mnie pocałował. Stałam w bezruchu całkiem zdezorientowana i nie wiedziałam co mam robić. Po chwili jednak chłopak się ode mnie odsunął. Spojrzał mi najpierw w oczy, a później mocno do siebie przytulił.
- Wiem przez co teraz przechodzisz. Mój dziadek zmarł na raka. Był jedyną osobą która dosłownie wszystko o mnie wiedziała i z dnia na dzień po prostu zniknął. Tak nagle go już nie było. - słyszałam jak jego serce nabrało szybszego tępa -  Wtedy strasznie się załamałem, miałem takie same myśli jak ty. Też chciałem się zabić, ale wiedziałem że dziadek by tego nie chciał. Zostałem przy życiu dla niego, więc i ty zostań dla swojej mamy. Dla swojego taty. Jeżeli on straci  dwie tak ważne dla niego osoby to też się załamie, jeszcze bardziej. Pamiętaj, że masz mnie. Ja zostanę przy tobie na zawsze - szeptał głaszcząc mnie po włosach, a ja stałam w niego wtulona i ciągle płakałam. Staliśmy tak jakiś czas w samym środku lasu. Wyszliśmy stamtąd dopiero, gdy ja się uspokoiłam. Nie wiedziałam, co by było gdyby Zayn za mną nie pobiegł. Nie mam pojęcia dlaczego chłopak przez całą drogę trzymał mnie za rękę. Może dlatego abym naprawdę czuła, że jest przy mnie? Gdy tylko pojawiliśmy się pod moim domem, mocno go przytuliłam i podziękowałam za wszystko. Na odchodne dałam mu buziaka w policzek i poszłam do domu.

# Tydzień później

Z Zaynem spotykałam się codziennie. Przychodził do mnie do domu, ponieważ ja nie chodziłam do szkoły. Był ze mną nawet wtedy kiedy mama trafiła do szpitala. Wtedy wiedziałam, że z każdą minutą ją tracę. Razem z tatą siedzieliśmy u niej i rozmawialiśmy. Staraliśmy się jej nie pokazywać, tych ciągłych łez na naszych policzkach. Mama z tatą bardzo polubili Zayna, a my oboje się bardzo do siebie zbliżyliśmy. A wczoraj był właśnie najgorszy dzień w moim życiu. Mama już od rana źle wyglądała, a wieczorem stało się najgorsze. Powiedziała tylko : Kocham was i na zawsze zamknęła oczy. Cały świat się zawalił. Nie wiedziałam co teraz będzie. Chwyciłam jej dłoń, wyszeptałam jej : Kocham cię mamo i po prostu wyszłam z sali. Chciałam żeby tata się z nią pożegnał, bo widziałam jak mu jest strasznie ciężko. Oparłam się o ścianę koło drzwi i po niej zjechałam.  .Po chwili z sali wyszedł Zayn, chwycił mnie pod pachami i podniósł do góry. Objął mnie mocno ramionami i powiedział, żebym została silna.. Ale nie tylko to padło z jego ust. Szepnął także I love you wprost do mojego ucha i wiedziałam że na pewno mnie nie opuści. Pogrzeb mamy odbył się po trzech dniach. Przyszło naprawdę wiele osób. Razem z tatą wspieraliśmy się jak tylko mogliśmy i staliśmy się sobie jeszcze bliżsi. Zayn także bardzo mnie wspierał, był przy mnie cały czas i tak naprawdę dzięki niemu się nie załamałam.


# Parę lat później

Od tamtego dnia minęło parę lat. Razem z Zaynem tworzymy kochającą się rodzinę. Mamy pięknego synka, a co najważniejsze bardzo się kochamy. Tata także się trzyma. Znalazł sobie nową partnerkę, chociaż i tak wiem że nie kocha jej tak jak mamy to i tak jest to dla niego bardzo ważna osoba.

***************************************************************************
No to mamy drugiego imagina ;) Sorry że smutny, ale mam dzisiaj kiepski dzień i tylko na takiego mnie było stać ;) BARDZO MILE WIDZIANE KOMENTARZE :D i do nn ;>>          /by. Monia

poniedziałek, 15 lipca 2013

Coś na początek. /by:Paulina

Znacie to poczucie odosobnienia? Kiedy osoby, na których najbardziej ci zależy mają cię gdzieś? Ja znam je bardzo dobrze. Całe wakacje, liczyłam na spotkanie z ojcem, przyjaciółkami, ale te wszystkie osoby po prostu mnie spławiały. Wszyscy zawsze mięli ważniejsze sprawy na głowie, a ja byłam całkiem sama.
Nadszedł w końcu długo oczekiwany przeze mnie dzień rozpoczęcia roku szkolnego. Wstałam punktualnie o 6:00, po czym pognałam do łazienki. Wzięłam prysznic, umyłam zęby, ubrałam się, zrobiłam delikatny makijaż, skręciłam jeszcze bardziej, moje i tak już falowane włosy i zbiegłam na śniadanie. Na stole jak zwykle leżała kartka z wiadomością od mamy, która jak zwykle wczesnym rankiem pojechała do pracy. Jako szeryf Mystic Falls, miała pełno roboty. Przez notkę, mama życzyła mi powodzenia pierwszego dnia szkoły. Uśmiechnęłam się, kiedy doczytałam do końca, po czym naszykowałam sobie śniadanie, składające się z miski płatków z zimnym mlekiem i szklanki soku pomarańczowego. Kiedy zjadłam, brudne naczynia wstawiłam do zmywarki, wzięłam torbę naszykowaną poprzedniego dnia na korytarzu i wyszłam, zamykając drzwi na klucz.
W drodze do szkoły, myślałam o tym, że w końcu zobaczę swoje najlepsze i wprawdzie jedyne przyjaciółki – Bonnie i Elenę. Całe wakacje nie miały dla mnie czasu. Bonnie była na wakacjach ze swoim tatą, a Elena razem ze swoim bratem i ciocią, wyjechali do domku letniskowego nad jeziorem.
Zaparkowałam swojego srebrnego Forda na szkolnym parkingu i z uśmiechem na twarzy weszłam do szkoły. W drodze do szafki czułam na sobie wzrok wielu chłopaków. Kiedy w końcu doszłam do miejsca, w które zmierzałam, ujrzałam dwie dobrze znane mi dziewczyny, zaciekle o czymś dyskutujące.
- Co tam? – zapytałam, przerywając im rozmowę – O czym tak gadacie?
- Widziałaś tego nowego chłopaka? Jest boski! – zachwycała się szatynka, a w jej oku zauważyłam znajomy błysk.
- Nawet jeśli, to nie mam co liczyć. – uśmiechnęłam się sympatycznie – Znów masz ten błysk zachwytu w oczach. Wiem, że nie ważne jak bardzo bym się starała i tak będzie twój. – zachichotałam, a one mi zawtórowały.
- Przestań, wiesz przecież, że teraz nie w głowie mi chłopacy. Jeremy znowu ma problemy.
- Ah, te nastolatki. – westchnęłam teatralnie, wyciągając z szafki książkę do trygonometrii – Co macie pierwsze? – spytałam, zmieniając temat.
- Trygonometrię. Ponoć jest nowy nauczyciel. – wzruszyła ramionami Bonnie.
- Ja też. W takim razie chodźmy. – wskazałam ręką na klasę i chwilę później byłyśmy już w środku.
Była to jedyna sala w szkole, w której ławki były podwójne. Usiadłam obok Matta, byłego chłopaka Eleny, ławkę przed przyjaciółkami. Zaczęłam przeglądać podręcznik, kiedy poczułam delikatne pukanie w ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam, że brunetka wskazuje palcem na drzwi. Popatrzyłam we wskazywanym kierunku i zobaczyłam jego – nowego ucznia.
Miał brązowe włosy, lekko postawione na żel, śliczne oczy w tym samym kolorze, był wysoki i dobrze zbudowany. Miał na sobie brązową koszulkę z długimi rękawami, które teraz były podwinięte mniej więcej do łokci, granatowe jeansy i czarne buty. Wszedł do klasy, śmiejąc się i usiadł razem z jakimś chłopakiem na końcu rzędu. Zaraz za nimi wszedł nowy nauczyciel matematyki.
- Witam was wszystkich. Nazywam się Peter Robinson i od razu mówię wam, że jestem sto razy bardziej wymagający niż mój poprzednik. – zaczął nieprzyjemnie – Na początek informuję, że takie rozsadzenie klasy mi się nie podoba. Proszę – podał mi kartkę z nazwiskami – Tu rozporządziłem, kto będzie, z kim siedział, rozpoczynając od tej ławki. – pogładził blat ręką – Czytaj, moja droga. – nakazał.
Rozpoczęłam czytanie nazwisk z nadzieją, że usiądę z którymś z moich przyjaciół. Gilbert z Heartem,  Bennett z Donovanem. Zaraz, zaraz. To z kim ja?! – krzyczę w myślach. Lista powoli się kończy, a mojego nazwiska cały czas nie ma. Ostatnia „para”. Forbes i Mikaelson. Tylko nie to… Szybko zebrałam swoje rzeczy i popędziłam na koniec sali. Zgrabnie zajęłam miejsce obok szatyna, który zmierzył mnie wzrokiem. Zawstydzona, starałam się na niego nie patrzeć, udając, że skupiam się na lekcji. Kiedy zadzwonił dzwonek, szybko spakowałam podręcznik, zeszyt i malutki piórnik do torby i w tempie, o które bym się nawet nie podejrzewała, wyszłam z sali.
Tego dnia miałam jeszcze historię, biologię, angielski, geografię, historię sztuki, francuski, a po lekcjach trening cheerleaderek, który odbywał się w każdy poniedziałek.  Na żadnych zajęciach nie spotkałam nikogo z przyjaciół, co oznaczało, że do końca semestru będę się z nimi widziała tylko na trygonometrii i przerwie obiadowej.
Kiedy wróciłam do domu, mamy jeszcze nie było, co było dość dziwne, bo było już sporo po 3 popołudniu. Zostawiłam torbę na szafce, i popędziłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w luźniejsze ubrania. Rzuciłam się na łóżko i ze stolika nocnego wzięłam „Wichrowe wzgórza”. Po paru godzinach usłyszałam trzask drzwi na dole, więc szybko wstałam z łóżka i zbiegłam na dół.
- Cześć mamo – rzuciłam – Ciężki dzień? – spytałam, widząc grymas na jej twarzy.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. – oznajmiła, nalewając do kubka kawy z dzbanka.
- Co się stało?
- Znaleziono trzy ciała z rozszarpanymi gardłami. – powiedziała, upijając łyk napoju.
- Uuu… Jak wampiry. – zaśmiałam się.
- Możesz przestać sobie żartować? To poważna sprawa.
- No dobra, dobra. – uniosłam ręce w geście obrony – Idę do siebie. Mam sporo lekcji.
Wzięłam torbę pełną książek, po czym odrobiłam wszystkie zadania domowe w swoim pokoju. Kiedy skończyłam była już godzina 10. Podeszłam do szafy, wzięłam z niej piżamę i udałam się do łazienki. Wzięłam prysznic, ubrałam się, umyłam zęby i bez kolacji poszłam spać.


Budzik zadzwonił o 6, a ja znów wykonałam machinalnie wszystkie poranne czynności. Ubrana, odświeżona i najedzona, ruszyłam w kierunku szkoły z o wiele mniejszym entuzjazmem, niż dnia poprzedniego. Znalazłam się w szkole dużo wcześniej, niż poprzedniego dnia. Była dopiero 7:23, czyli przyjechałam o ponad pół godziny za wcześnie. Weszłam do pustej klasy i usiadłam na swoim miejscu, bawiąc się komórką. Dziesięć minut później do sali wpadł nowy uczeń. Czułam, że mnie obserwuje, ale nie podniosłam wzroku znad telefonu.
- Hej – mruknął, siadając obok, a ja momentalnie straciłam zainteresowanie poprzednią czynnością – Wczoraj nie byłaś zbyt rozmowna, więc może dzisiaj dasz się trochę poznać. Jestem Kol. – jego uśmiech mnie onieśmielał. Teraz, będąc tak blisko niego, widziałam, jaki jest przystojny. Nic dziwnego, że spodobał się Elenie.
- Caroline – tylko tyle dałam radę wykrztusić.
- Więc, Caroline, opowiedz mi coś o sobie. – powiedział uśmiechając się jeszcze szerzej.
- A co chciałbyś wiedzieć? – zapytałam, bo sama nie wiedziałam, od czego zacząć. Jestem wygadana i praktycznie nigdy mi się buzia nie zamyka, ale przy nim wręcz nie potrafiłam nic powiedzieć.
- No nie wiem. Powiedz mi o swoich rodzicach, jak spędziłaś wakacje, czy masz z kim iść na imprezę z okazji rozpoczęcia roku.
Zamarłam.
- Czy ty mi właśnie coś proponujesz?
- To zależy czy się zgadzasz, czy nie? – uniosłam brwi, patrząc na niego z lekkim rozbawieniem – Więc zapytam wprost – pójdziesz ze mną na tą imprezę? Nie znam tu zbyt wielu ludzi, a ty wydajesz się całkiem fajna.
- Hmm… Czemu nie. – uśmiechnęłam się zalotnie i w tym momencie zadzwonił dzwonek.
Klasa zrobiła się nagle pełna ludzi. Całą godzinę, czułam, jak Kol na mnie patrzy, a ja czułam się przez to skrępowana.
Kiedy lekcja skończyła się, wyszłam z sali, a kiedy szłam korytarzem, przystojny szatyn dogonił mnie.
- Co ty na to, żeby zjeść ze mną lunch? – zaproponował, a ja od razu znałam odpowiedź.
- Jasne. – szepnęłam. Szliśmy tak jeszcze kawałek, aż nie zatrzymałam się przy swojej szafce. – To do zobaczenia. – rzuciłam, a on tylko mi kiwnął i odszedł.
- Czy to? – zająknęła się Elena.
- Tak.
- Czy wy?
- Tak. Na lunch i imprezę.
- Jak?
- Normalnie – wzruszyłam ramionami – Zaprosił mnie, to się zgodziłam. – zamknęłam szafkę i już chciałam odejść, ale zatrzymał mnie pierwszoklasista.
- Caroline Forbes? – zapytał, a ja tylko kiwnęłam głową – Jesteś proszona do sekretariatu. Chyba twój tata zwalnia cię z lekcji.
- Co?! – byłam załamana. A co z obiadem z Kolem? – Ehh… Możesz coś dla mnie zrobić?
- Pewnie.
- Powiedz Kolowi Mikaelsonowi, że nie mogę z nim zjeść lunchu. OK.?
- Spoko – odpowiedział i odszedł.
Pokierowałam się do sekretariatu, w którym czekał na mnie mój tata. Przywitałam się z nim, a ten od razu zaprowadził mnie do swojego samochodu. Powiedział, że wyjeżdża jutro, dlatego chciałby ze mną pobyć, choć jeden dzień. Byliśmy w małej restauracji, w mnóstwie sklepów i szczerze mówiąc, to mój ojciec wydał na mnie dzisiaj więcej pieniędzy, niż przez całe moje życie razem wzięte.


Następnego dnia mojego sąsiada z ławki nie było, następnego również i następnego. Trzeci tydzień dobiegał końca, a ja nadal się z nim nie spotkałam. Czy to możliwe, żeby bezkarnie opuszczał na tyle czasu szkołę? – pytałam sama siebie. Czasem zastanawiałam się, czy to czasem nie przeze mnie. Tak, moja chara wyobraźnia. Pogoda wyglądała, jakby była końcówka listopada. Zimno, mokro, a i tak! Zimno! Cały czas chodziłam przygnębiona, nie wychodziłam na żadne domówki, zakupy, czy do kina. Na dodatek w miasteczku znajdowano coraz więcej ofiar z rozszarpanymi gardłami, a z tego, co mówiła moja mama, w moim wieku, lub odrobinie młodsi. Wszyscy mówili, że to przez zwierzęta, ale ja powoli przestawałam w to wierzyć. Myślałam raczej, że to przez jakiegoś seryjnego mordercę, który mieszka gdzieś w pobliżu. W ostatnich tygodniach byłam na trzech pogrzebach, co jeszcze bardziej mnie przybiło. Najbardziej wstrząsnęła mną śmierć pierwszoklasisty, którego spotkałam drugiego dnia szkoły. Zginął tego samego dnia, którego z nim rozmawiałam.
Pogodziłam się już z tym, że nie będzie mnie na imprezie z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. Kol się nie pokazał, a jutro nie było szkoły ze względu na przyjęcie, więc nie miałam się jak z nim skontaktować. Zrezygnowana ubrałam się ciepło i zamknąwszy za sobą drzwi, ruszyłam na długi spacer. Minęłam rynek i ulice wokół, po czym ruszyłam w stronę lasu. To tam lubiłam chodzić najbardziej. W dzieciństwie zawsze bawiliśmy się tu w siódemkę. Ja, Elena, Bonnie, Jeremy, Vicki, Tyler i Matt. Szłam, uważając, żeby nie potknąć się o jakiś korzeń. Nie wiem ile tak chodziłam w kółko, ale w końcu doszłam do wniosku, że się najzwyczajniej w świecie zgubiłam. Westchnęłam i wyjęłam z kieszeni telefon. Brak zasięgu. Super! Ruszyłam dalej, z nadzieją, że kogoś spotkam. Zaczęło się ściemniać, a mnie na samą myśl o spędzeniu nocy w lesie przeszły dreszcze. Za swoimi plecami usłyszałam jakiś szmer. Odwróciłam się i wzrokiem zaczęłam szukać, najpewniej wymyślonego przeze mnie napastnika. Cofając się, wpadłam na coś, a raczej na kogoś. Odskoczyłam od chłopaka, a z moich ust wydobył się cichy krzyk.
- Jezu, Kol! Ale mnie przestraszyłeś. – oddech miałam przyśpieszony ze strachu. Spojrzałam na twarz szatyna, ale nic nie wyrażała.
- Nie powinnaś sama chodzić o tej porze po lesie. – powiedział oschle.
- Zgubiłam się – oznajmiłam, a on tylko westchnął.
- Chodź, odprowadzę cię. – zaproponował, a ja posłusznie ruszyłam z nim ramię w ramię.
Podążaliśmy w niewiadomym kierunku w zupełnej ciszy. Zamyślona potknęłam się, ale kolega z klasy złapał mnie wykazując się nadzwyczajnym refleksem. Chroniąc się przed upadkiem, otarłam dłonią o drzewo, co teraz dawało się we znaki. Kiedy stanęłam już na własnych nogach, spojrzałam na rękę, która była dość mocno poturbowana. Najwyraźniej musiałam otrzeć się o wystającą gałąź, czy coś w tym stylu. Cienka strużka krwi spłynęła mi po ręce, a ja tylko starałam się to zatamować. Brawo, Caroline! – wołała moja podświadomość – Tylko ty możesz być taką niezdarą i rozszarpać sobie rękę o najzwyklejsze drzewo! Spojrzałam na towarzysza i mimo ciemności zobaczyłam, że jego twarz dziwnie się zmienia. Pod oczami pojawiły się mu szare kreski, czyli w rzeczywistości żyłki, co dotarło do mnie po chwili, a same oczy zrobiły się w ciemności niemal całe czarne.
- K-K-Kol? – zająknęłam się i cofnęłam o krok. Później o następny i następny, aż oparłam się plecami o drzewo.
On za to zbliżył się do mnie i ujął moją dłoń swoją.
- Nie krzycz. – nakazał, patrząc mi w oczy.
Po chwili wbił się ostrymi kłami w mój nadgarstek, a ja nie chciałam zrobić nic innego niż krzyczeć, wołać pomocy, ale coś w mojej głowie mi nie pozwalało. Oderwał się ode mnie, oblizując usta od krwi. Kiedy to zrobił poczułam dziwne uczucie. Czy mnie to pociągało? – zapytałam sama siebie. Kol zbliżył swoją twarz do mojej, a ja poczuła nieodpartą chęć pocałowania go. Palcami założył mi włosy za ucho i odsunął szal, odsłaniając tym samym szyję. Poczułam jakby dwie igły wbijały się w moje ciało, a mi się to podobało. Dlaczego? Sama nie wiem. Odsunął się ode mnie i znów spojrzał prosto w oczy.
- A teraz zapo… - nie dokończył, bo położyłam mu zdrową dłoń na ustach, domyślając się, co chce zrobić.
- Nie chcę zapomnieć. – szepnęłam.
Spojrzał na mnie podejrzliwie, mrużąc oczy, co doprowadzało mnie do czystego obłędu.
- Nie boisz się mnie? – spytał z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Czemu miałabym się bać? Nie zrobisz mi krzywdy, bo gdybyś chciał, to już byś mnie zabił, prawda? – nie wiem skąd wzięła się w mojej głowie taka teoria, ale poczułam jakby coś mnie z nim połączyło. Niestety mój rozum nie pojął jeszcze, co.
Brązowooki nagryzł swój nadgarstek i wyciągnął w moją stronę.
- Napij się, a wszystkie rany się zaleczą. – uśmiechnęłam się dziękująco i przyłożyłam jego krwawiącą ranę do ust.
Krew rozlała się po moich ustach i zaczęła spływać mi do gardła. Była przepyszna. Nie wiem, dlaczego, ale zaczęłam pragnąć jej bardziej, niż czegokolwiek innego. A może pragnę jego. Nagle naszła mnie dzika myśl. Caroline Ryzykantka – czemu by nie spróbować?
Wyciągnęłam przed siebie uleczoną już rękę, dając mu znak, że ma ugryźć. On spojrzał na mnie zdezorientowany, a ja znów go zachęciłam. Po dłuższym wahaniu, ugryzł mnie, ale tym razem nie boleśnie. Przeszła mnie fala gorąca. Znajdowaliśmy się w jednej pozycji sama nie wiem przez ile. On przerwał tą chwilę pierwszy.
- Od początku wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. – wyszeptał.
Uśmiechnęłam się i bez namysłu wpiłam swoimi ustawi w jego. Miały metaliczny smak krwi i smak JEGO. Czy ty właśnie całujesz się z WAMPIREM i to na dodatek WAMPIREM, KTÓREGO W OGÓLE NIE ZNASZ? – głos w mojej głowie karcił mnie, ale ja nie zwracałam na niego uwagi. Poczułam jak w odrywam się od drzewa, a sekundę później opieram się o inne, a co dziwniejsze w całkiem innej części lasu. Kol odwzajemniał każdy mój pocałunek, a ja czułam się jakbym jednocześnie była w niebie, a jednocześnie przestąpiła próg piekła. Poczułam jakbym szukała go od dawna, a raczej od zawsze. Z moich myśli uleciały wszystkie inne myśli. Czy to on zabił tych wszystkich ludzi? Czy to on rozszarpywał im wszystkim gardła? Nie wiem. I nie obchodzi mnie to.
I uświadomiłam sobie coś jeszcze. Powiedział, że jestem WYJĄTKOWA. Ja! Caroline Forbes – córka pani szeryf i mężczyzny, który zostawił rodzinę dla innego faceta. Caroline Forbes – olewana przez przyjaciół, pusta blondynka.


CHYBA ZNALAZŁAM SWOJEGO RYCERZA NA BIAŁYM KONIU… A RACZEJ SWOJEGO WAMPIRA W CZARNEJ ZBROI. 

Wstęp.

Cześć!
Zapraszamy na bloga z imaginam, nie tylko o One Direction, ale także o wampirach i tym podobne. 

Prowadzące bloga, to: Monia, Julia i Paulina