sobota, 20 lipca 2013

Imegine o rodzeństwie Gilbert. /by: Paulina

Wpatruję się w obrazy wyświetlane w telewizorze, ale zupełnie nie wiem, co przedstawiają. Myślami jestem całkiem gdzie indziej – w najciemniejszych częściach mojej głowy. Mimo iż wypadek rodziców był trzy miesiące temu, ja dalej mam wrażenie, że to było wczoraj. To wszystko przeze mnie – mam tego świadomość, a dodatkowo wypomina mi to mój brat. Kiedyś byliśmy ze sobą bardzo blisko, ale po wypadku bardzo się od siebie oddaliliśmy. Wzdycham i zrezygnowana wyłączam telewizor. Wstaję i kieruję się do kuchni, gdzie ciocia Jenna, próbuję uporać się z kolacją. Wiem, że jest jej ciężko. Z dnia na dzień, została opiekunką dwóch, osieroconych nastolatków.
- Pomóc ci? – szepcę, kiedy odcedza makaron.
- Nie. Ze spaghetti chyba dam sobie radę. – posyła mi pokrzepiający uśmiech – Możesz zadzwonić do Jeremiego? Jak zwykle spóźnia się na kolację.
- Pewnie. – głos mam zachrypnięty.
Wycofuję się i podchodzę do telefonu, stojącego na komodzie obok kominka. Wykręcam numer, który znam na pamięć i czekam, aż Jeremy odbierze. Po trzech sygnałach, w końcu w słuchawce rozbrzmiewa jego głos.
- Halo? – słyszę, że jest rozbawiony i przeciąga końcówkę tego jednego słowa. A to oznacza tylko jedno – jest pijany.
- Miałeś być o siódmej na kolacji. Jest wpół do ósmej. – mówię oschle, a Jeremy tylko prycha, chyba z irytacją.
- Nie mam zamiaru podporządkowywać się ani Jennie, ani tobie. Pogódź się z tym i daj mi spokój. – rzuca i się rozłącza, nie dając mi możliwości odpowiedzenia.
Wściekła odkładam słuchawkę i wracam do kuchni. Razem z Jenną zjadam kolację, po czym pomagam jej posprzątać. Cały wieczór milczymy, co jest dość frustrujące. Kiedy oznajmia mi, że idzie się już położyć, ja żegnam ją krótkim „dobranoc”, a sama siadam w fotelu i czekam na brata. Mija godzina, kolejna i kolejna. Jest już prawie pierwsza, a jego jeszcze nie ma. W końcu słyszę odgłos klucza w zamku i zrywam się na równe nogi, wyrwana z drzemki. Widzę, że się „zatacza”, więc podchodzę do niego, aby pomóc mu utrzymać równowagę. Kiedy udaje mi się usadzić go na kanapie, dyskretnie wciągam jego zapach i ku mojemu zaskoczeniu nie śmierdzi alkoholem.
- Znowu ćpałeś. – stwierdzam, nie spuszczając z niego oka.
- Nawet jeśli, to co mi zrobisz? – prychnął – Mam się bać kogoś, kto zabił mi rodziców? – spogląda na mnie, a moje oczy momentalnie zachodzą łzami.
- Nie musisz mi cały czas tego wypominać. Ja nigdy tego nie zapomnę. – szepczę.
- A ja nie mam zamiaru pozwolić ci o tym zapomnieć. – zakłada obie ręce za głowę, dzięki czemu rękawy bluzy lekko się podnosząc, odsłaniając bandaże. Na obu nadgarstkach, zakrwawione bandaże.
- Jeremy?! Co to jest?! – pytam podniesionym głosem, biorąc w dłoń jego rękę. Nie odpowiada, więc podnoszę wyżej rękaw, odsłaniając zabliźnione już rany – poziome kreski, których jest całe mnóstwo. Teraz wybuchłam już płaczem. Mój brat się samo okalecza i to przeze mnie. Patrzę ostatni raz w jego brązowe oczy, po czym prawie biegiem, zmierzam ku swojej sypialni.




Rok szkolny trwa już tydzień, ale Jeremy nie pojawił się w szkole ani razu. Właściwie nie widziałam go od wczorajszego ranka. Idę teraz korytarzem, wezwana do sekretariatu. Mam nadzieję, że mój brat nic nie przeskrobał. Pukam delikatnie w drzwi i wchodzę do dość dużego, jasnego pomieszczenia. Pani Lincoln wita mnie bladym uśmiechem i pokazuję ręką, że mam wejść do gabinetu dyrektora. Bez słowa wykonuje niewypowiedziane polecenie. Pan Morgan każe mi usiąść na krześle, stojącym przed jego biurkiem.
- Eleno… - zaczyna, a mnie zżera ciekawość, co ma mi do powiedzenia – Twoja ciocia dzwoniła i prosiła, abym cię zwolnił do domu. Chodzi o twojego brata. – posmutniał.
- Pan wie, o co chodzi? – pytam martwiąc się jego reakcją.
- Lepiej, jeśli ciocia i o wszystkim powie. – oznajmia i pokazuje ręką drzwi – Jedź już do domu, Eleno.
Bez słowa wstaję i kieruję się ku wyjściu. Mam ogromne przeczucie, że coś stało się Jeremiemu. Z ogromną prędkością jadę samochodem w kierunku swojego rodzinnego domu. Z piskiem opon zatrzymuję się na podjeździe i wbiegam do domu. W salonie widzę Jennę siedzącą na kanapie, całą w łzach i szeryf Forbes.
- Coś się stało? – podchodzę bliżej, a one w końcu mnie zauważają.
- Będzie lepiej, jeśli was zostawię. Do widzenia. – mówi mama Caroline i wychodzi z domu.
- Jenna, coś z Jeremim? – spodziewam się najgorszego, widząc jak wygląda.
- Elena… - ledwie udaje jej się to powiedzieć – Jeremy… on nie żyje.
Zamieram. Co?! Jak to możliwe?! Mój mały braciszek?! Z moich oczu zaczynają cieknąć słone łzy, jestem w szoku. To przeze mnie. Na pewno. Gdyby rodzice nie zginęli w tym wypadku, nic by mu się nie stało.
- Jak? – jąkam się, starając powstrzymać szloch.
- Znaleźli go martwego w jakiejś melinie. Miał podcięte żyły, ale prawdopodobnie to przez przedawkowanie. – jej słowa odbijają się o moją czaszkę, sprawiając ogromny ból.
Nie mogąc już dłużej powstrzymywać krzyku, osuwam się na podłogę, chwytając się za głowę. To boli, tak strasznie boli… Nikt prócz Jenny mi nie został. Straciłam właśnie brata. Z moich oczy płyną łzy, a ja nie mogę ich powstrzymać. Jęczę, nie mogąc wypowiedzieć ani jednego słowa. Ciotka zsuwa się z sofy, klęka obok i przytula mnie, ale mi wcale nie jest lepiej.




Podchodzę do kamienia nagrobnego i kładę przy nim czerwoną róże, a z moich oczu ciekną pojedyncze łzy. Na pogrzeb nie przyszło wiele ludzi, bo przecież, kto przejmowałby się osieroconym ćpunem, przez którego siostrę zginęli rodzice. Nie mogąc patrzeć już na to miejsce, szybo odwracam się i idę ku bramie, prowadzącej na ulicę.





Od śmierci Jeremiego minęło pięć lat, a ja nadal czuję się winna. Stoję teraz przed swoim starym domem, opustoszałym, odkąd wyjechałam na studia do Nowego Jorku. Jenna również się wyprowadziła, kiedy poznała swojego teraźniejszego męża. Przekręcam klucz w zamku i wchodzę do środka. Pierwszą rzeczą, która rzuca mi się w oczy, to zdjęcia moje i Jeremiego, leżące na podłodze. Szybka jest zbita, ale nie zważając na to, biorę ramkę do ręki. Nie wzięłam go ze sobą – po prostu nie mogłam. Znów zaczęły atakować mnie wspomnienia. Zaczynam płakać, ale sama nie wiem dlaczego. Odkładam zdjęcie i kieruję się ku schodom. Powoli wdrapuję się na piętro i wchodzę do swojej dawnej sypialni. Potem jednak decyduję się, aby wejść do pokoju brata. Nie byłam tu od jego śmierci. Przeglądam jego rysunki i dopiero teraz dostrzegam, jaki miał talent. Załamana rzucam się na jego łóżko i przytulam poduszkę z napisem „NAJLEPSZY BRAT NA ŚWIECIE”, którą dałam mu na piętnaste urodziny. Znów zaczynają płynąć mi łzy, bo dochodzi do mnie, że gdyby nie ja, on nadal by żył.

_________________________________________________________

Proszę was o KOMENTOWANIE. Nie chciałam pisać znów o miłości, więc mamy tu moją wersję historii z Eleną i Jeremim w roli głównej. Do napisania. ;)

4 komentarze:

  1. Jakie smutne, prawie się popłakałam :'( Cudownie piszesz <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Super piszesz.Nie mogę doczekać się następnych opowiadań.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne opowiadanie. Smutne :'(

    Zapraszam: http://lostinlife99.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Opowiadanie świetne. Takie trochę smutne, aż płakać się chciało. :(

    OdpowiedzUsuń