Wpatruję się w obrazy wyświetlane w telewizorze, ale
zupełnie nie wiem, co przedstawiają. Myślami jestem całkiem gdzie indziej – w
najciemniejszych częściach mojej głowy. Mimo iż wypadek rodziców był trzy
miesiące temu, ja dalej mam wrażenie, że to było wczoraj. To wszystko przeze
mnie – mam tego świadomość, a dodatkowo wypomina mi to mój brat. Kiedyś byliśmy
ze sobą bardzo blisko, ale po wypadku bardzo się od siebie oddaliliśmy. Wzdycham
i zrezygnowana wyłączam telewizor. Wstaję i kieruję się do kuchni, gdzie ciocia
Jenna, próbuję uporać się z kolacją. Wiem, że jest jej ciężko. Z dnia na dzień,
została opiekunką dwóch, osieroconych nastolatków.
- Pomóc ci? – szepcę, kiedy odcedza makaron.
- Nie. Ze spaghetti chyba dam sobie radę. – posyła mi
pokrzepiający uśmiech – Możesz zadzwonić do Jeremiego? Jak zwykle spóźnia się
na kolację.
- Pewnie. – głos mam zachrypnięty.
Wycofuję się i podchodzę do telefonu, stojącego na komodzie
obok kominka. Wykręcam numer, który znam na pamięć i czekam, aż Jeremy
odbierze. Po trzech sygnałach, w końcu w słuchawce rozbrzmiewa jego głos.
- Halo? – słyszę, że jest rozbawiony i przeciąga końcówkę
tego jednego słowa. A to oznacza tylko jedno – jest pijany.
- Miałeś być o siódmej na kolacji. Jest wpół do ósmej. –
mówię oschle, a Jeremy tylko prycha, chyba z irytacją.
- Nie mam zamiaru podporządkowywać się ani Jennie, ani
tobie. Pogódź się z tym i daj mi spokój. – rzuca i się rozłącza, nie dając mi
możliwości odpowiedzenia.
Wściekła odkładam słuchawkę i wracam do kuchni. Razem z
Jenną zjadam kolację, po czym pomagam jej posprzątać. Cały wieczór milczymy, co
jest dość frustrujące. Kiedy oznajmia mi, że idzie się już położyć, ja żegnam
ją krótkim „dobranoc”, a sama siadam w fotelu i czekam na brata. Mija godzina,
kolejna i kolejna. Jest już prawie pierwsza, a jego jeszcze nie ma. W końcu
słyszę odgłos klucza w zamku i zrywam się na równe nogi, wyrwana z drzemki.
Widzę, że się „zatacza”, więc podchodzę do niego, aby pomóc mu utrzymać
równowagę. Kiedy udaje mi się usadzić go na kanapie, dyskretnie wciągam jego
zapach i ku mojemu zaskoczeniu nie śmierdzi alkoholem.
- Nawet jeśli, to co mi zrobisz? – prychnął – Mam się bać
kogoś, kto zabił mi rodziców? – spogląda na mnie, a moje oczy momentalnie
zachodzą łzami.
- Nie musisz mi cały czas tego wypominać. Ja nigdy tego nie
zapomnę. – szepczę.
- A ja nie mam zamiaru pozwolić ci o tym zapomnieć. –
zakłada obie ręce za głowę, dzięki czemu rękawy bluzy lekko się podnosząc,
odsłaniając bandaże. Na obu nadgarstkach, zakrwawione bandaże.
- Jeremy?! Co to jest?! – pytam podniesionym głosem, biorąc
w dłoń jego rękę. Nie odpowiada, więc podnoszę wyżej rękaw, odsłaniając
zabliźnione już rany – poziome kreski, których jest całe mnóstwo. Teraz wybuchłam
już płaczem. Mój brat się samo okalecza i to przeze mnie. Patrzę ostatni raz w
jego brązowe oczy, po czym prawie biegiem, zmierzam ku swojej sypialni.
Rok szkolny trwa już tydzień, ale Jeremy nie pojawił się w
szkole ani razu. Właściwie nie widziałam go od wczorajszego ranka. Idę teraz
korytarzem, wezwana do sekretariatu. Mam nadzieję, że mój brat nic nie
przeskrobał. Pukam delikatnie w drzwi i wchodzę do dość dużego, jasnego
pomieszczenia. Pani Lincoln wita mnie bladym uśmiechem i pokazuję ręką, że mam
wejść do gabinetu dyrektora. Bez słowa wykonuje niewypowiedziane polecenie. Pan
Morgan każe mi usiąść na krześle, stojącym przed jego biurkiem.
- Eleno… - zaczyna, a mnie zżera ciekawość, co ma mi do
powiedzenia – Twoja ciocia dzwoniła i prosiła, abym cię zwolnił do domu. Chodzi
o twojego brata. – posmutniał.
- Pan wie, o co chodzi? – pytam martwiąc się jego reakcją.
- Lepiej, jeśli ciocia i o wszystkim powie. – oznajmia i
pokazuje ręką drzwi – Jedź już do domu, Eleno.
Bez słowa wstaję i kieruję się ku wyjściu. Mam ogromne
przeczucie, że coś stało się Jeremiemu. Z ogromną prędkością jadę samochodem w
kierunku swojego rodzinnego domu. Z piskiem opon zatrzymuję się na podjeździe i
wbiegam do domu. W salonie widzę Jennę siedzącą na kanapie, całą w łzach i szeryf
Forbes.
- Coś się stało? – podchodzę bliżej, a one w końcu mnie
zauważają.
- Będzie lepiej, jeśli was zostawię. Do widzenia. – mówi mama
Caroline i wychodzi z domu.
- Jenna, coś z Jeremim? – spodziewam się najgorszego, widząc
jak wygląda.
- Elena… - ledwie udaje jej się to powiedzieć – Jeremy… on
nie żyje.
Zamieram. Co?! Jak to możliwe?! Mój mały braciszek?! Z moich
oczu zaczynają cieknąć słone łzy, jestem w szoku. To przeze mnie. Na pewno.
Gdyby rodzice nie zginęli w tym wypadku, nic by mu się nie stało.
- Jak? – jąkam się, starając powstrzymać szloch.
- Znaleźli go martwego w jakiejś melinie. Miał podcięte
żyły, ale prawdopodobnie to przez przedawkowanie. – jej słowa odbijają się o
moją czaszkę, sprawiając ogromny ból.
Nie mogąc już dłużej powstrzymywać krzyku, osuwam się na podłogę,
chwytając się za głowę. To boli, tak strasznie boli… Nikt prócz Jenny mi nie
został. Straciłam właśnie brata. Z moich oczy płyną łzy, a ja nie mogę ich
powstrzymać. Jęczę, nie mogąc wypowiedzieć ani jednego słowa. Ciotka zsuwa się
z sofy, klęka obok i przytula mnie, ale mi wcale nie jest lepiej.
Podchodzę do kamienia nagrobnego i kładę przy nim czerwoną
róże, a z moich oczu ciekną pojedyncze łzy. Na pogrzeb nie przyszło wiele
ludzi, bo przecież, kto przejmowałby się osieroconym ćpunem, przez którego
siostrę zginęli rodzice. Nie mogąc patrzeć już na to miejsce, szybo odwracam
się i idę ku bramie, prowadzącej na ulicę.
Od śmierci Jeremiego minęło pięć lat, a ja nadal czuję się
winna. Stoję teraz przed swoim starym domem, opustoszałym, odkąd wyjechałam na
studia do Nowego Jorku. Jenna również się wyprowadziła, kiedy poznała swojego
teraźniejszego męża. Przekręcam klucz w zamku i wchodzę do środka. Pierwszą
rzeczą, która rzuca mi się w oczy, to zdjęcia moje i Jeremiego, leżące na
podłodze. Szybka jest zbita, ale nie zważając na to, biorę ramkę do ręki. Nie wzięłam
go ze sobą – po prostu nie mogłam. Znów zaczęły atakować mnie wspomnienia.
Zaczynam płakać, ale sama nie wiem dlaczego. Odkładam zdjęcie i kieruję się ku
schodom. Powoli wdrapuję się na piętro i wchodzę do swojej dawnej sypialni.
Potem jednak decyduję się, aby wejść do pokoju brata. Nie byłam tu od jego
śmierci. Przeglądam jego rysunki i dopiero teraz dostrzegam, jaki miał talent.
Załamana rzucam się na jego łóżko i przytulam poduszkę z napisem „NAJLEPSZY
BRAT NA ŚWIECIE”, którą dałam mu na piętnaste urodziny. Znów zaczynają płynąć
mi łzy, bo dochodzi do mnie, że gdyby nie ja, on nadal by żył.
_________________________________________________________
Proszę was o KOMENTOWANIE. Nie chciałam pisać znów o miłości, więc mamy tu moją wersję historii z Eleną i Jeremim w roli głównej. Do napisania. ;)
Jakie smutne, prawie się popłakałam :'( Cudownie piszesz <3
OdpowiedzUsuńSuper piszesz.Nie mogę doczekać się następnych opowiadań.
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie. Smutne :'(
OdpowiedzUsuńZapraszam: http://lostinlife99.blogspot.com/
Opowiadanie świetne. Takie trochę smutne, aż płakać się chciało. :(
OdpowiedzUsuń