poniedziałek, 15 lipca 2013

Coś na początek. /by:Paulina

Znacie to poczucie odosobnienia? Kiedy osoby, na których najbardziej ci zależy mają cię gdzieś? Ja znam je bardzo dobrze. Całe wakacje, liczyłam na spotkanie z ojcem, przyjaciółkami, ale te wszystkie osoby po prostu mnie spławiały. Wszyscy zawsze mięli ważniejsze sprawy na głowie, a ja byłam całkiem sama.
Nadszedł w końcu długo oczekiwany przeze mnie dzień rozpoczęcia roku szkolnego. Wstałam punktualnie o 6:00, po czym pognałam do łazienki. Wzięłam prysznic, umyłam zęby, ubrałam się, zrobiłam delikatny makijaż, skręciłam jeszcze bardziej, moje i tak już falowane włosy i zbiegłam na śniadanie. Na stole jak zwykle leżała kartka z wiadomością od mamy, która jak zwykle wczesnym rankiem pojechała do pracy. Jako szeryf Mystic Falls, miała pełno roboty. Przez notkę, mama życzyła mi powodzenia pierwszego dnia szkoły. Uśmiechnęłam się, kiedy doczytałam do końca, po czym naszykowałam sobie śniadanie, składające się z miski płatków z zimnym mlekiem i szklanki soku pomarańczowego. Kiedy zjadłam, brudne naczynia wstawiłam do zmywarki, wzięłam torbę naszykowaną poprzedniego dnia na korytarzu i wyszłam, zamykając drzwi na klucz.
W drodze do szkoły, myślałam o tym, że w końcu zobaczę swoje najlepsze i wprawdzie jedyne przyjaciółki – Bonnie i Elenę. Całe wakacje nie miały dla mnie czasu. Bonnie była na wakacjach ze swoim tatą, a Elena razem ze swoim bratem i ciocią, wyjechali do domku letniskowego nad jeziorem.
Zaparkowałam swojego srebrnego Forda na szkolnym parkingu i z uśmiechem na twarzy weszłam do szkoły. W drodze do szafki czułam na sobie wzrok wielu chłopaków. Kiedy w końcu doszłam do miejsca, w które zmierzałam, ujrzałam dwie dobrze znane mi dziewczyny, zaciekle o czymś dyskutujące.
- Co tam? – zapytałam, przerywając im rozmowę – O czym tak gadacie?
- Widziałaś tego nowego chłopaka? Jest boski! – zachwycała się szatynka, a w jej oku zauważyłam znajomy błysk.
- Nawet jeśli, to nie mam co liczyć. – uśmiechnęłam się sympatycznie – Znów masz ten błysk zachwytu w oczach. Wiem, że nie ważne jak bardzo bym się starała i tak będzie twój. – zachichotałam, a one mi zawtórowały.
- Przestań, wiesz przecież, że teraz nie w głowie mi chłopacy. Jeremy znowu ma problemy.
- Ah, te nastolatki. – westchnęłam teatralnie, wyciągając z szafki książkę do trygonometrii – Co macie pierwsze? – spytałam, zmieniając temat.
- Trygonometrię. Ponoć jest nowy nauczyciel. – wzruszyła ramionami Bonnie.
- Ja też. W takim razie chodźmy. – wskazałam ręką na klasę i chwilę później byłyśmy już w środku.
Była to jedyna sala w szkole, w której ławki były podwójne. Usiadłam obok Matta, byłego chłopaka Eleny, ławkę przed przyjaciółkami. Zaczęłam przeglądać podręcznik, kiedy poczułam delikatne pukanie w ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam, że brunetka wskazuje palcem na drzwi. Popatrzyłam we wskazywanym kierunku i zobaczyłam jego – nowego ucznia.
Miał brązowe włosy, lekko postawione na żel, śliczne oczy w tym samym kolorze, był wysoki i dobrze zbudowany. Miał na sobie brązową koszulkę z długimi rękawami, które teraz były podwinięte mniej więcej do łokci, granatowe jeansy i czarne buty. Wszedł do klasy, śmiejąc się i usiadł razem z jakimś chłopakiem na końcu rzędu. Zaraz za nimi wszedł nowy nauczyciel matematyki.
- Witam was wszystkich. Nazywam się Peter Robinson i od razu mówię wam, że jestem sto razy bardziej wymagający niż mój poprzednik. – zaczął nieprzyjemnie – Na początek informuję, że takie rozsadzenie klasy mi się nie podoba. Proszę – podał mi kartkę z nazwiskami – Tu rozporządziłem, kto będzie, z kim siedział, rozpoczynając od tej ławki. – pogładził blat ręką – Czytaj, moja droga. – nakazał.
Rozpoczęłam czytanie nazwisk z nadzieją, że usiądę z którymś z moich przyjaciół. Gilbert z Heartem,  Bennett z Donovanem. Zaraz, zaraz. To z kim ja?! – krzyczę w myślach. Lista powoli się kończy, a mojego nazwiska cały czas nie ma. Ostatnia „para”. Forbes i Mikaelson. Tylko nie to… Szybko zebrałam swoje rzeczy i popędziłam na koniec sali. Zgrabnie zajęłam miejsce obok szatyna, który zmierzył mnie wzrokiem. Zawstydzona, starałam się na niego nie patrzeć, udając, że skupiam się na lekcji. Kiedy zadzwonił dzwonek, szybko spakowałam podręcznik, zeszyt i malutki piórnik do torby i w tempie, o które bym się nawet nie podejrzewała, wyszłam z sali.
Tego dnia miałam jeszcze historię, biologię, angielski, geografię, historię sztuki, francuski, a po lekcjach trening cheerleaderek, który odbywał się w każdy poniedziałek.  Na żadnych zajęciach nie spotkałam nikogo z przyjaciół, co oznaczało, że do końca semestru będę się z nimi widziała tylko na trygonometrii i przerwie obiadowej.
Kiedy wróciłam do domu, mamy jeszcze nie było, co było dość dziwne, bo było już sporo po 3 popołudniu. Zostawiłam torbę na szafce, i popędziłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w luźniejsze ubrania. Rzuciłam się na łóżko i ze stolika nocnego wzięłam „Wichrowe wzgórza”. Po paru godzinach usłyszałam trzask drzwi na dole, więc szybko wstałam z łóżka i zbiegłam na dół.
- Cześć mamo – rzuciłam – Ciężki dzień? – spytałam, widząc grymas na jej twarzy.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. – oznajmiła, nalewając do kubka kawy z dzbanka.
- Co się stało?
- Znaleziono trzy ciała z rozszarpanymi gardłami. – powiedziała, upijając łyk napoju.
- Uuu… Jak wampiry. – zaśmiałam się.
- Możesz przestać sobie żartować? To poważna sprawa.
- No dobra, dobra. – uniosłam ręce w geście obrony – Idę do siebie. Mam sporo lekcji.
Wzięłam torbę pełną książek, po czym odrobiłam wszystkie zadania domowe w swoim pokoju. Kiedy skończyłam była już godzina 10. Podeszłam do szafy, wzięłam z niej piżamę i udałam się do łazienki. Wzięłam prysznic, ubrałam się, umyłam zęby i bez kolacji poszłam spać.


Budzik zadzwonił o 6, a ja znów wykonałam machinalnie wszystkie poranne czynności. Ubrana, odświeżona i najedzona, ruszyłam w kierunku szkoły z o wiele mniejszym entuzjazmem, niż dnia poprzedniego. Znalazłam się w szkole dużo wcześniej, niż poprzedniego dnia. Była dopiero 7:23, czyli przyjechałam o ponad pół godziny za wcześnie. Weszłam do pustej klasy i usiadłam na swoim miejscu, bawiąc się komórką. Dziesięć minut później do sali wpadł nowy uczeń. Czułam, że mnie obserwuje, ale nie podniosłam wzroku znad telefonu.
- Hej – mruknął, siadając obok, a ja momentalnie straciłam zainteresowanie poprzednią czynnością – Wczoraj nie byłaś zbyt rozmowna, więc może dzisiaj dasz się trochę poznać. Jestem Kol. – jego uśmiech mnie onieśmielał. Teraz, będąc tak blisko niego, widziałam, jaki jest przystojny. Nic dziwnego, że spodobał się Elenie.
- Caroline – tylko tyle dałam radę wykrztusić.
- Więc, Caroline, opowiedz mi coś o sobie. – powiedział uśmiechając się jeszcze szerzej.
- A co chciałbyś wiedzieć? – zapytałam, bo sama nie wiedziałam, od czego zacząć. Jestem wygadana i praktycznie nigdy mi się buzia nie zamyka, ale przy nim wręcz nie potrafiłam nic powiedzieć.
- No nie wiem. Powiedz mi o swoich rodzicach, jak spędziłaś wakacje, czy masz z kim iść na imprezę z okazji rozpoczęcia roku.
Zamarłam.
- Czy ty mi właśnie coś proponujesz?
- To zależy czy się zgadzasz, czy nie? – uniosłam brwi, patrząc na niego z lekkim rozbawieniem – Więc zapytam wprost – pójdziesz ze mną na tą imprezę? Nie znam tu zbyt wielu ludzi, a ty wydajesz się całkiem fajna.
- Hmm… Czemu nie. – uśmiechnęłam się zalotnie i w tym momencie zadzwonił dzwonek.
Klasa zrobiła się nagle pełna ludzi. Całą godzinę, czułam, jak Kol na mnie patrzy, a ja czułam się przez to skrępowana.
Kiedy lekcja skończyła się, wyszłam z sali, a kiedy szłam korytarzem, przystojny szatyn dogonił mnie.
- Co ty na to, żeby zjeść ze mną lunch? – zaproponował, a ja od razu znałam odpowiedź.
- Jasne. – szepnęłam. Szliśmy tak jeszcze kawałek, aż nie zatrzymałam się przy swojej szafce. – To do zobaczenia. – rzuciłam, a on tylko mi kiwnął i odszedł.
- Czy to? – zająknęła się Elena.
- Tak.
- Czy wy?
- Tak. Na lunch i imprezę.
- Jak?
- Normalnie – wzruszyłam ramionami – Zaprosił mnie, to się zgodziłam. – zamknęłam szafkę i już chciałam odejść, ale zatrzymał mnie pierwszoklasista.
- Caroline Forbes? – zapytał, a ja tylko kiwnęłam głową – Jesteś proszona do sekretariatu. Chyba twój tata zwalnia cię z lekcji.
- Co?! – byłam załamana. A co z obiadem z Kolem? – Ehh… Możesz coś dla mnie zrobić?
- Pewnie.
- Powiedz Kolowi Mikaelsonowi, że nie mogę z nim zjeść lunchu. OK.?
- Spoko – odpowiedział i odszedł.
Pokierowałam się do sekretariatu, w którym czekał na mnie mój tata. Przywitałam się z nim, a ten od razu zaprowadził mnie do swojego samochodu. Powiedział, że wyjeżdża jutro, dlatego chciałby ze mną pobyć, choć jeden dzień. Byliśmy w małej restauracji, w mnóstwie sklepów i szczerze mówiąc, to mój ojciec wydał na mnie dzisiaj więcej pieniędzy, niż przez całe moje życie razem wzięte.


Następnego dnia mojego sąsiada z ławki nie było, następnego również i następnego. Trzeci tydzień dobiegał końca, a ja nadal się z nim nie spotkałam. Czy to możliwe, żeby bezkarnie opuszczał na tyle czasu szkołę? – pytałam sama siebie. Czasem zastanawiałam się, czy to czasem nie przeze mnie. Tak, moja chara wyobraźnia. Pogoda wyglądała, jakby była końcówka listopada. Zimno, mokro, a i tak! Zimno! Cały czas chodziłam przygnębiona, nie wychodziłam na żadne domówki, zakupy, czy do kina. Na dodatek w miasteczku znajdowano coraz więcej ofiar z rozszarpanymi gardłami, a z tego, co mówiła moja mama, w moim wieku, lub odrobinie młodsi. Wszyscy mówili, że to przez zwierzęta, ale ja powoli przestawałam w to wierzyć. Myślałam raczej, że to przez jakiegoś seryjnego mordercę, który mieszka gdzieś w pobliżu. W ostatnich tygodniach byłam na trzech pogrzebach, co jeszcze bardziej mnie przybiło. Najbardziej wstrząsnęła mną śmierć pierwszoklasisty, którego spotkałam drugiego dnia szkoły. Zginął tego samego dnia, którego z nim rozmawiałam.
Pogodziłam się już z tym, że nie będzie mnie na imprezie z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. Kol się nie pokazał, a jutro nie było szkoły ze względu na przyjęcie, więc nie miałam się jak z nim skontaktować. Zrezygnowana ubrałam się ciepło i zamknąwszy za sobą drzwi, ruszyłam na długi spacer. Minęłam rynek i ulice wokół, po czym ruszyłam w stronę lasu. To tam lubiłam chodzić najbardziej. W dzieciństwie zawsze bawiliśmy się tu w siódemkę. Ja, Elena, Bonnie, Jeremy, Vicki, Tyler i Matt. Szłam, uważając, żeby nie potknąć się o jakiś korzeń. Nie wiem ile tak chodziłam w kółko, ale w końcu doszłam do wniosku, że się najzwyczajniej w świecie zgubiłam. Westchnęłam i wyjęłam z kieszeni telefon. Brak zasięgu. Super! Ruszyłam dalej, z nadzieją, że kogoś spotkam. Zaczęło się ściemniać, a mnie na samą myśl o spędzeniu nocy w lesie przeszły dreszcze. Za swoimi plecami usłyszałam jakiś szmer. Odwróciłam się i wzrokiem zaczęłam szukać, najpewniej wymyślonego przeze mnie napastnika. Cofając się, wpadłam na coś, a raczej na kogoś. Odskoczyłam od chłopaka, a z moich ust wydobył się cichy krzyk.
- Jezu, Kol! Ale mnie przestraszyłeś. – oddech miałam przyśpieszony ze strachu. Spojrzałam na twarz szatyna, ale nic nie wyrażała.
- Nie powinnaś sama chodzić o tej porze po lesie. – powiedział oschle.
- Zgubiłam się – oznajmiłam, a on tylko westchnął.
- Chodź, odprowadzę cię. – zaproponował, a ja posłusznie ruszyłam z nim ramię w ramię.
Podążaliśmy w niewiadomym kierunku w zupełnej ciszy. Zamyślona potknęłam się, ale kolega z klasy złapał mnie wykazując się nadzwyczajnym refleksem. Chroniąc się przed upadkiem, otarłam dłonią o drzewo, co teraz dawało się we znaki. Kiedy stanęłam już na własnych nogach, spojrzałam na rękę, która była dość mocno poturbowana. Najwyraźniej musiałam otrzeć się o wystającą gałąź, czy coś w tym stylu. Cienka strużka krwi spłynęła mi po ręce, a ja tylko starałam się to zatamować. Brawo, Caroline! – wołała moja podświadomość – Tylko ty możesz być taką niezdarą i rozszarpać sobie rękę o najzwyklejsze drzewo! Spojrzałam na towarzysza i mimo ciemności zobaczyłam, że jego twarz dziwnie się zmienia. Pod oczami pojawiły się mu szare kreski, czyli w rzeczywistości żyłki, co dotarło do mnie po chwili, a same oczy zrobiły się w ciemności niemal całe czarne.
- K-K-Kol? – zająknęłam się i cofnęłam o krok. Później o następny i następny, aż oparłam się plecami o drzewo.
On za to zbliżył się do mnie i ujął moją dłoń swoją.
- Nie krzycz. – nakazał, patrząc mi w oczy.
Po chwili wbił się ostrymi kłami w mój nadgarstek, a ja nie chciałam zrobić nic innego niż krzyczeć, wołać pomocy, ale coś w mojej głowie mi nie pozwalało. Oderwał się ode mnie, oblizując usta od krwi. Kiedy to zrobił poczułam dziwne uczucie. Czy mnie to pociągało? – zapytałam sama siebie. Kol zbliżył swoją twarz do mojej, a ja poczuła nieodpartą chęć pocałowania go. Palcami założył mi włosy za ucho i odsunął szal, odsłaniając tym samym szyję. Poczułam jakby dwie igły wbijały się w moje ciało, a mi się to podobało. Dlaczego? Sama nie wiem. Odsunął się ode mnie i znów spojrzał prosto w oczy.
- A teraz zapo… - nie dokończył, bo położyłam mu zdrową dłoń na ustach, domyślając się, co chce zrobić.
- Nie chcę zapomnieć. – szepnęłam.
Spojrzał na mnie podejrzliwie, mrużąc oczy, co doprowadzało mnie do czystego obłędu.
- Nie boisz się mnie? – spytał z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Czemu miałabym się bać? Nie zrobisz mi krzywdy, bo gdybyś chciał, to już byś mnie zabił, prawda? – nie wiem skąd wzięła się w mojej głowie taka teoria, ale poczułam jakby coś mnie z nim połączyło. Niestety mój rozum nie pojął jeszcze, co.
Brązowooki nagryzł swój nadgarstek i wyciągnął w moją stronę.
- Napij się, a wszystkie rany się zaleczą. – uśmiechnęłam się dziękująco i przyłożyłam jego krwawiącą ranę do ust.
Krew rozlała się po moich ustach i zaczęła spływać mi do gardła. Była przepyszna. Nie wiem, dlaczego, ale zaczęłam pragnąć jej bardziej, niż czegokolwiek innego. A może pragnę jego. Nagle naszła mnie dzika myśl. Caroline Ryzykantka – czemu by nie spróbować?
Wyciągnęłam przed siebie uleczoną już rękę, dając mu znak, że ma ugryźć. On spojrzał na mnie zdezorientowany, a ja znów go zachęciłam. Po dłuższym wahaniu, ugryzł mnie, ale tym razem nie boleśnie. Przeszła mnie fala gorąca. Znajdowaliśmy się w jednej pozycji sama nie wiem przez ile. On przerwał tą chwilę pierwszy.
- Od początku wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. – wyszeptał.
Uśmiechnęłam się i bez namysłu wpiłam swoimi ustawi w jego. Miały metaliczny smak krwi i smak JEGO. Czy ty właśnie całujesz się z WAMPIREM i to na dodatek WAMPIREM, KTÓREGO W OGÓLE NIE ZNASZ? – głos w mojej głowie karcił mnie, ale ja nie zwracałam na niego uwagi. Poczułam jak w odrywam się od drzewa, a sekundę później opieram się o inne, a co dziwniejsze w całkiem innej części lasu. Kol odwzajemniał każdy mój pocałunek, a ja czułam się jakbym jednocześnie była w niebie, a jednocześnie przestąpiła próg piekła. Poczułam jakbym szukała go od dawna, a raczej od zawsze. Z moich myśli uleciały wszystkie inne myśli. Czy to on zabił tych wszystkich ludzi? Czy to on rozszarpywał im wszystkim gardła? Nie wiem. I nie obchodzi mnie to.
I uświadomiłam sobie coś jeszcze. Powiedział, że jestem WYJĄTKOWA. Ja! Caroline Forbes – córka pani szeryf i mężczyzny, który zostawił rodzinę dla innego faceta. Caroline Forbes – olewana przez przyjaciół, pusta blondynka.


CHYBA ZNALAZŁAM SWOJEGO RYCERZA NA BIAŁYM KONIU… A RACZEJ SWOJEGO WAMPIRA W CZARNEJ ZBROI. 

5 komentarzy:

  1. Świetne ! Masz talent do pisania ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany!!
    Uwielbiam Cie! Mam nadzieję, że nie będzie Klaroline, bo Kol&Caroline zapowiada się niesamowicie! Mam nadzieję na częste wpisy :)
    Masz talent. Podoba mi się zadziorność pomiędzy Główną PARĄ.
    Życzę dużo weny i Pozdrawiam :)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej! Chyba jestem w stanie pokochać to bardziej niż twoje poprzednie opowiadania... NIEE! Nic tego nie pobiję xd Ale ciii... To było zajebiste <3 szczególnie Kolałka <3
    Ach i chciałam jeszcze zaprosić do mnie na ostatni rozdział w 1 księdze!
    http://tvd-tylko-moj-swiat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowite! Dziewczyno, masz wielki talent do pisania! Chociaż nic nie pobije " Love The Orginals ", ( chociaż.. może? nie! a może jednak? NIE! xd ) to jest to świetny początek fascynującej historii o niezwykłej parze, Caroline & Kol. Chociaż nic jeszcze tak naprawdę nie wiem, nie mam pojęcia jak potoczą się ich losy, i czy będą prawdziwą parą. Bo jak wiadomo, całować to się może każdy. ;P I jest tu moja ulubiona postać z TVD, a mianowicie Kol. Jejku, super... Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. I oby pojawiały się często, bo to nadaje całemu opowiadaniu dynamiki. Takie moje małe spostrzeżenie. :) Więc.. Życzę Ci dużo szczęścia i weny. :3 Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne! OMNONOMOMNOMONMONOMNOMNOMOMONO *____* DAWAJ KONTYNUACJE!!! :D ŚWIETNE, <33

    you-are-the-sun-that-looks-in-my-soul.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń